Można być szczęśliwym
historia Justyny
„Można być szczęśliwym” – historia Justyny
Mam 40 lat. Jestem żoną, matką, córką.
Dla znajomych zawsze byłam osobą, do której można było przyjść, wygadać się, ponarzekać na pracę, rodzinę, los. JA miałam pomóc rozwiązać te wszystkie nieswoje problemy życiowe, jakbym była wszechwiedząca i genialna. Za taką mnie wszyscy uważali. Jednak nikt nie dostrzegał albo nie chciał widzieć mojego smutku, zamyślenia, zawieszenia wzroku w jednym punkcie na ścianie.
Idealna córka
Kiedy byłam uczennicą bardzo dobrego liceum, rodzina stawiała mnie za wzorzec. Wszystkie rodzinne imprezy nie mogły się odbyć bez stałego punktu programu. Tym punktem byłam JA – mądra i bystra nastolatka. Patrzono na mnie przez pryzmat kochających się rodziców. Uważano mnie za inteligentną i dającą, sobie radę ze wszystkim. Rodzina nie widziała we mnie prawdziwej mnie, zagubionej i potrzebującej akceptacji nastolatki. Każdy normalny człowiek popełnia błędy, jednak ja nie mogłam. Musiałam być najlepsza. Liceum zdałam z wyróżnieniem. Studiowałam medycynę, bo przecież kim miałabym zostać, jak nie świetnym chirurgiem (po rodzicach). Medycynę miałam wpajaną od dziecka, jak również to, że będę jednym z najlepszych plastyków w tym kraju. Studia szły mi bardzo dobrze.
Życie na wolności
Jak to zwykle bywa w tym wieku, często imprezowaliśmy, wyjeżdżaliśmy na krótkie i dłuższe wypady. Po prostu bawiliśmy się, bo takie było nasze młodzieńcze prawo. Na drugim roku poznałam chłopaka. Był inny niż wszyscy poznani do tej pory. Kończył Szkołę Muzyczną. Miał to „coś”, czego nie mieli inni. Znał światek artystyczny i bardzo dobrze się w nim poruszał. Obracał się wśród „ludzi znanych”, a oni go znali i lubili. Jeździliśmy razem na koncerty, festiwale, wpadaliśmy na próby i sesje nagraniowe. Działo się.
Toksyczny związek
Już wtedy wynajmowałam kawalerkę w centrum miasta, skąd wszędzie było blisko. Moje mieszkanie zaczęło funkcjonować jako mini klub przed i po imprezach. Częściej jednak gościłam znajomych mojego faceta niż własnych. Pojawiały się narkotyki i alkohol. Praktykowałam takie życie przez dobre trzy lata. Kiedy mieszkaliśmy razem, coraz częściej dochodziło między nami do sprzeczek. Chodziło o: kasę, porządek, brak akceptacji mojego faceta przez moją rodziną i jego pretensje o to właśnie do mnie.
Po większej ilości wypitego przez niego alkoholu odważył się kilka razy podnieść na mnie rękę. Usprawiedliwiałam go jednak, że to przez stres, nieumiejętność radzenia sobie z samym sobą i światem. Przecież to artysta – oni tak mają, przekonywałam samą siebie. Jednak było coraz gorzej. W końcu postanowiłam zakończyć ten związek. Odszedł. Nawet nie wyczułam od niego żalu w związku z zakończeniem naszej znajomości. Widocznie nie byłam dla niego tak ważna, jak on dla mnie.
Załamanie i promyk nadziei
Mój świat się załamał. Płakałam. Tęskniłam. Umiałam już łagodzić w sobie te emocje. Lubiłam użalać się nad sobą, popijając wino. Piłam dużo wina, coraz więcej i więcej. Wpadałam w swoją bańkę.
Po studiach nie byłam już taka energiczna. Żyłam z dala od ludzi i rodziny, chociaż na pierwszy rzut oka, cały czas byłam w centrum towarzystwa.
Na stażu poznałam mężczyznę. Jarosław był ode mnie starszy o 10 lat, cichy, spokojny i przystojny. Widziałam, że zwraca na mnie uwagę. Na oddziale zaczęły dochodzić do mnie sygnały, że interesuję się mną i wypytuje o mnie. Zaczęłam odwzajemniać jego spojrzenia i uśmiechy. Nie wiem nawet, jak to się stało, ale poczułam , że przy nim mogę zapomnieć o poprzednim związku. Pomyślałam, że to będzie ukojenie dla mojej zranionej, rozdartej duszy. Po kilku miesiącach spotykania się, kiedy każde: wyjście, wyjazd, uroczystość rodzinna, odbywały się zgodnie z zasadami i protokołem savoir-vivre, Jarosław postanowił poprosić mnie rękę. Zgodziłam się. Po roku sielanki małżeńskiej obdarowywaniem prezentami i niedzielnymi obiadkami w wykwintnych restauracjach urodziła się córeczka, kochana córeczka tatusia.
Ten ostatni rok był dla mnie ciężki. Nie mogłam pokazać, że wino służy mi do zapominania o problemach i smutkach, a ciąża w sposób przymusowy zatrzymała mój popęd do alkoholu. Kiedy tylko wróciłam do pracy, a nawet jeszcze wcześniej, zaczęłam znowu sięgać po wino. Mąż zaczął zadawać mi pytania, czy nie za często sobie nalewam. Wieczorem pijana zasypiałam nad córką. Kiedy Jarek zauważył moje nagminnie upijanie się, zaczęliśmy rozmawiać o problemie. Raczej chciał rozmawiać ze mną. Ja problemu nie widziałam, wypierałam go, zwalałam na zmęczenie i na brak rozwoju zawodowego. W końcu doszło do tego, że już nie przejmowałam się i upijałam się do spodu.
Detoks
W wieku trzydziestu lat pierwszy raz trafiłam na detoks. Przeżywałam okropny wstyd, ból duszy, poczucie, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie. Jednak po kilku tygodniach przeszło. Nie robiła nic oprócz tego, żeby tylko wszystko szybko „zamieść pod dywan” i myślałam, że przecież teraz to ja już wiem, że mogę się napić, ale nie mogę się upić. Po kilku tygodniach znowu piłam codziennie.
Córka nie lubiła się do mnie przytulać, mąż zamykał się w sobie, a ja cały czas wierzyłam, że wszystko będzie OK. Jednak zamiast poprawy i pracy nad sobą, trafiałam częściej na odtrucia. Mąż postanowił postawić mi warunki: albo leczenie, albo cała rodzina dowie się o problemie. Do tej pory tylko moja mama wiedziała o wszystkim, ale ukrywała to przed wszystkimi. Szukałam miejsca komfortowego. Wybrałam ośrodek blisko miejsca zamieszkania. Terapia trwała miesiąc. Poznałam tam kilka osób. Nie miałam problemu z tym, żeby powiedzieć o sobie, że mam problemy w domu, ponieważ za dużo piję, ale żebym zaraz była alkoholiczką? Po terapii byłam cała w euforii. Wiedziałam, że nie mogę pić, ponieważ to mnie zniszczy. Wróciłam do domu i wróciłam do pracy. Bardzo dużo pracowałam. Etat, dyżury, zarwane noce. I znowu zmęczenie. Zaczęły się też spotkania towarzysko-zawodowe. Na pierwszym z nich sięgnęłam po kieliszek wina, potem drugi i następny. Wróciłam do domu kompletnie pijana. Mąż nie odezwał się do mnie. Następnego dnia wziął córkę i wyjechał na weekend. A ja? Piłam całe dwa dni. W poniedziałek nie poszłam do pracy. Wieczorem zadzwoniła do mnie znajoma i powiedziała, że widzi, co się dzieje i też kiedyś przesadzała z alkoholem, przeszła to i teraz jest trzeźwą alkoholiczką. Podała mi numer telefonu i powiedziała, żebym zadzwoniła.
Ośrodek leczenia uzależnień pod Warszawą
Zadzwoniłam na drugi dzień. Odebrał mężczyzna. Miał miły i ciepły głos. Zmroziło mnie ze strachu. Zapytał: w czym mogę Pani pomóc. Nie wiedziałam, jak zacząć, chociaż przecież byłam już w takim ośrodku i na detoksach. Jednak on zaczął rozmawiać jakoś… inaczej. Potem okazało się, że prowadzi ośrodek jako niepijący alkoholik. Kiedyś sam był pacjentem. Teraz chce pomagać innym. Opowiedział mi o miejscu, swojej pasji, swojej abstynencji i o tym, że można być szczęśliwym.
Zdecydowałam się. Już na drugi dzień byłam w Konstancinie-Jeziornej. W ośrodku TWÓJ DETOKS zostałam przyjęta jak w domu rodzinnym. Kadra placówki to bardzo ciepli ludzie, personel medyczny jest wykwalifikowany i pomocny o każdej porze dnia i nocy. Po kilkudniowym pobycie na detoksie i rozmowie motywacyjnej z Panią Terapeutką, od razu podjęłam decyzję o pobycie terapeutycznym. To była serdeczna, kameralna grupa ludzi, którzy wzajemnie patrzą na siebie z szacunkiem i traktują się równo z wielką sympatią. Program terapeutyczny nie był łatwy, ale warto było wyciągnąć z siebie wszystko, co niewygodne i to, co uwierało. Wspólne wieczory, wspólne posiłki, spacery, wyjazdy na mitingi AA. Czułam się, jak byłabym w innym, bajkowym świecie. Chociaż prace terapeutyczne przypominały mi, że nie jestem tu na wakacjach.
Cieszę się każdym dniem
Bardzo tęskniłam za rodziną. Wiedziałam już, co jest ze mną nie tak i nad czym powinnam popracować. Byłam gotowa na zmianę swojego życia. Po zakończeniu 28 dni terapii poprosiłam jeszcze o dodatkowe dwa tygodnie. Chciałam zagłębić się maksymalnie w prawdziwym, zdrowym szczęściu bycia trzeźwą.
Rok po terapii jestem inną kobietą, inną żoną, inną matką i inną córką. Cieszę się każdym dniem, który przeżywam na trzeźwo. Córka zaczęła sama przychodzić do mnie, żeby się poprzytulać. Mąż dzielnie mnie wspiera. Utrzymuję kontakt z ludźmi, którzy zrobili dla siebie to samo, co ja zrobiłam dla siebie.
Podarowaliśmy sobie godne i piękne życie.
Wiem, że przede mną bardzo dużo „sprawdzianów”. Wiem też, że jeśli będę chciała i mocno w to wierzyła, utrzymam swoją trzeźwość i swoją godność.
Dziękuję za terapię i za stały kontakt z Ośrodkiem Twój Detoks z Konstancina. Czas wspólnie z Wami spędzony i Wasze wsparcie to moje nowe, lepsze życie.
Justyna