Chcę żyć!

historia Michała

Jestem zwyczajnym chłopakiem, który o mało nie zniszczył sobie życia. Sobie i innym. Mam na imię Michał i mam 32 lata. Urodziłem się i wychowywałem w jednym z podwarszawskich miasteczek. Zwykły dom, zwykła rodzina. Rodzice oboje pracowali, a ja z młodszą siostrą miałem być grzeczny i dobrze się uczyć. Z tą nauką to różnie bywało. Wolałem pobiegać z chłopakami po podwórku, a potem po mieście. Uczyłem się już tylko wtedy, gdy musiałem. Nie to, co moja siostra, która uwielbiała się uczyć, była ułożona i grzeczna. Nikt nigdy na nią nie krzyczał i nie narzekał na nią. Stosunki między nami, jak można się domyślać, były takie jak między rodzeństwem — od zaciekłej wojny do wspólnych chwil tylko we dwoje, gdzie nikt dorosły nie miał dostępu. Porównywanie z siostrą znosiłem w miarę dobrze, czasami tylko coś mnie w środku zabolało, gdy ojciec mówił, że jestem zerem i do niczego sam nie dojdę. A ja, jakby na złość sobie i innym brnąłem w nicnierobienie (według ojca).

Wieczny student

Za punkt honoru w naszej rodzinie było ukończenie studiów wyższych. Wszyscy kuzyni i kuzynki studiowali, siostra także. A ja? Zaczynałem pierwszy rok trzykrotnie. Pierwsza była informatyka. Uwielbiałem komputery i przesiadywanie przed monitorem. Jednak nauka informatyki, jak się okazało to nie tylko granie w gry i surfowanie w sieci. Zawaliłem pierwszy rok. Wtedy też zaczął się mój problem z alkoholem. Oczywiście, wtedy o tym nie wiedziałem. Wieczorami, kiedy próbowałem czegoś się nauczyć i mi nie szło, sięgałem po piwo. To pomagało mi się rozluźnić, choć w nauce raczej przeszkadzało. Liczyło się jednak to, że czułem się lepiej, byłem wyluzowany, a problemy stawały się mniej problematyczne, błahe. Myślałem: Jak zawalę ten semestr, to nadrobię w drugim. Potem po oblaniu roku na informatyce zacząłem studiować stosunki międzynarodowe. Rodzice byli zadowoleni, ojciec już widział mnie pracującego w jakiejś ambasadzie.
Wybranie tego kierunku było jak gwóźdź do trumny. O ile na informatyce byli głównie ludzie naprawdę zainteresowani przedmiotem nauczania i potrafili godziny przegadać o programowaniu i hackowaniu, to na stosunkach międzynarodowych był pełen luz i przekrój najróżniejszych osobowości. Szybko znalazłem się w grupie osób o bardzo liberalnych poglądach i swobodnym podejściu do życia. Były imprezy, domówki. Alkohol lał się litrami, a powietrze było czarne od dymu papierosowego. Marihuana była na każdej posiadówie. To był okres iście studencki, zero nauki i tylko korzystanie z życia.

Korzystanie z życia

W tym czasie spotykałem się z kilkoma dziewczynami. Żaden związek nie trwał jednak dłużej niż dwa, góra trzy miesiące. Szybko się nudziłem i szukałem nowych doznań. Wstyd się teraz przyznać, ale nie byłem wierny żadnej z tych dziewczyn. Dopóki nie spotkałem Anki. Dziewczyny, która nie łapała się na moją ładną gadkę. Miała swoje zdanie, a także wyrobioną opinię na każdy temat. Także na mój. Niestety nie była to pochlebna opinia. Widziała mnie kilka razy na spotkaniu u wspólnych znajomych. To ona zaczęła mi mówić, że mam problem. Jej słowa i argumenty obracałem w żart i niewiele sobie z tego wszystkiego robiłem. Uważałem, że nie mam problemu. Przecież kilka piw wieczorkiem nie znaczy, że jestem od razu alkoholikiem. Dla mnie obraz alkoholika to był pijaczek spod sklepu, który zbiera złom, żeby mieć na flaszkę.
I tak zleciał mi kolejny rok, dodam, że ponownie oblany. Wtedy też zaczęły się psuć relacje w mojej rodzinie. Rodzice wymagali ode mnie coraz więcej, a ja nie chciałem się poddać ich wyobrażeniu o idealnym synku. Zaczęli mi wydzielać pieniądze, o czym wcześniej nie było mowy. Byłem rozpuszczonym dzieciakiem, który zawsze wszystko dostawał. Wcześniej nie pracowałem, bo nie miałem takiej potrzeby. W końcu musiałem zacząć pracę. Zatrudniłem się w pubie. Nie było lepszego miejsca dla mnie. Nie muszę dodawać, że było to jak wpuszczenie lisa do kurnika… Na koniec zmiany byłem już zawsze nieźle wstawiony. Po kilku miesiącach wyleciałem stamtąd z hukiem. Byłem wtedy ponownie studentem pierwszego roku stosunków międzynarodowych. Tak spodobał mi się ten kierunek, że dalej uparcie „studiowałem”.

Małe i duże grzeszki

Wtedy już nie miałem hamulców. Na zajęciach wcale się nie pokazywałem. Siedziałem u kolegów i dyskutowaliśmy o życiu, popijając piwko za piwkiem. Do tej pory, choć minęło już kilka lat, podskakuję na dźwięk otwieranej puszki. Pssst… Ten dźwięk będzie mnie chyba prześladował do końca życia. Doszły do tego narkotyki, nie tylko marihuana. Nie poznawałem się w lustrze, straciłem kilkanaście kilogramów. Ubrania wisiały na mnie jak na wieszaku. Były awantury w domu, krzyki, wyzwiska i groźby.
Grałem matce i siostrze na emocjach, płakałem im w rękaw, że się poprawię tylko po to, żeby mi odpuściły kolejne grzeszki. Nie miałem jednak zamiaru nic zmienić.

Choć zaczynałem już czuć, że jest coś nie tak. Coraz gorzej się czułem. Chodzące zwłoki — tak mówił na mnie ojciec. Z ojcem cały czas były awantury. Rzadko zaglądałem do domu, włóczyłem się po znajomych bliższych i dalszych. W końcu wylądowałem na ostrym dyżurze po tym, jak straciłem przytomność na przystanku. Byłem tym zapijaczonym gościem, alkoholikiem, którym nigdy nie miałem się stać. Rozmowa z lekarzem uświadomiła mi, że naprawdę mam problem. Miałem zniszczoną trzustkę. Organ, którego nie da się naprawić. „Jeszcze jeden kieliszek i zobaczymy się w kostnicy” – powiedział lekarz, który mnie przyjmował. Obleciał mnie autentyczny strach. Sparaliżowało mnie na dobry moment. Miałem trzydzieści lat, zniszczoną trzustkę i nic poza tym. Nie miałem porządnej pracy, nie miałem dziewczyny, nie miałem ambicji ani planów. Jednak jednego byłem pewien. Nie chcę jeszcze umierać! Jeszcze nie teraz!

Pomóż mi!

Odszukałem numer telefonu Anki, koleżanki, która pierwsza zauważyła u mnie problem. Zerwałem z nią kontakt dawno temu, ale w tej chwili tylko ona przychodziła mi do głowy. Zadzwoniłem do niej: „Aniu, tu Michał… Pomóż mi”.
Ania pomogła. Przywiozła mnie do Konstancina, do ośrodka leczenia uzależnień Twój Detoks. Tutaj od nowa nauczyłem się szanować siebie. Od tego musiałem zacząć. Przepracowałem z psychologiem problemy, które przyczyniły się do rozwoju uzależnienia. W ośrodku spotkałem się ze zrozumieniem i akceptacją. Nikt mnie tutaj nie osądzał, nikt krzywo na mnie nie patrzył. Zacząłem na nowo odkrywać siebie.
Teraz jestem na ścisłej diecie, zniszczona trzustka będzie mi towarzyszyć do końca życia. Swoje w życiu już wypiłem, limit wyczerpany. Żałuję, że wcześniej nie chciałem słuchać Ani, gdy mnie ostrzegała. Żałuję, że niszczyłem siostrę i matkę, a także ojca. Teraz wiem, że bardzo mnie kochają i martwią się o mnie, a wszelkie awantury i kłótnie wynikały z tego, że chcieli pomóc, ale nie potrafili. Na szczęście trafiłem do ośrodka w Konstancinie pod Warszawą. Tutaj potrafili mi pomóc.

Chcę żyć

Dziś żyję. Żyję spokojnym, nudnym życiem i cieszę się każdym trzeźwym dniem, bo wiem, że niewiele mnie dzieliło od końca. A ja chcę żyć. Tak po prostu. Chcę żyć.

 

+48 502 861 663


ZADZWOŃ
darmowa infolinia
 

MediRaty

Istnieje możliwość finansowania naszych usług za pośrednictwem MediRaty.pl